wtorek, 21 czerwca 2016

Zmasakrowane urodziny

Letnie słońce wdzierało się pod moje powieki i wyrywało z głębokiego snu. Na początku nie miałam ochoty otwierać oczu, ale po chwili nie wytrzymałam i powoli się budziłam do życia. Podeszłam do mojej szafy z drewna. Usiadłam przed otwartą szafą i zastanawiałam się co by tu dziś ubrać. "Coś wyjątkowego" podpowiedział mi umysł. "Po co mam wyglądać wyjątkowo skoro i tak nikogo dziś nie zobaczę." odpowiedziałam moim myślą. "Ale dziś są twoje urodziny! Trzynaste urodziny!" kłócił się ze mną umysł. Wiedział że wygra więc przestałam się z nim kłócić i wyciągnęłam najlepsze jeansy, białą bluzkę z kołnierzykiem obłożonym ćwiekami. Zamknęłam szafę i podeszłam do białej toaletki stojącej w przeciwnym rogu pokoju. W wielkim lustrze zobaczyłam siebie jako prawdziwe zombie. Moje ciemno blond włosy były jak jedna wielka junga. Oczy miałam zaspane, a tęczówki jak zwykle po przebudzeniu intensywne. Moja skóra, jak zwykle blada sprawiała że jeszcze gorzej wyglądałam. Usiadłam na starym krzesełku postawionym przy toaletce, ustawiłam lustro by lepiej siebie widzieć. Zaczęłam doprowadzać się do porządku. Gdy uszykowałam już włosy i na rzęsach miałam delikatną warstwę tuszu, a na ustach trochę różowego błyszczyku zaczęłam się ubierać. Gdy wyglądałam w miarę, ostatni raz przejrzałam się w lustrze i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam średniego wzrostu, ale i tak według mnie za wysoka. Włosy sięgały mi za łopatki, a teraz mały warkoczyk tworzył dookoła małą koronę. Grzywka opadała na moje niebieskie oczy i czasami mnie kuła ale cieszyłam się że jest coraz dłuższa, ponieważ miałam się za czym schować przed wzrokiem innych ludzi. Kości policzkowe przy mojej bladej skórze wyglądały jakby miały zaraz przeciąć skórę. Usta miałam zaróżowione przez błyszczyk, nie były jakieś niesamowite. Cała moja sylwetka wyglądała całkiem dobrze, chociaż niektóre dziewczyny mówiły mi że wyglądam jak szkolny szkielet. Miałam małe kompleksy na temat mojego wyglądu, z resztą jak prawie każdy. Nie znosiłam swojej brzydkiej twarzy, swojego wysokiego wzrostu i swoich małych oczu i małych piersi "chociaż to może przez wiek" - pomyślałam. Przyjrzałam się znowu swojemu odbiciu od stóp do głów, wzięłam głęboki oddech myśląc co mnie czeka na dole. "Szkoda że nie mogę się spotkać z Lucy. Wiedziałaby jak mi poprawić humor."
- Alice! - usłyszałam krzyk ojczyma z dołu. "No i się zaczyna." Powiedziałam sobie w głowie, a mój wewnętrzny głos odpowiedział " Zobaczysz wszystko się ułoży." Westchnęłam i pomaszerowałam na dół.
Starałam się jak najciszej stawiać kroki bo mój brat pewnie jeszcze spał. Weszłam do kuchni z korytarza by wejść do jadalni, a przez nią do salonu by zobaczyć jak mój ojczym siedzi w swoim wielkim fotelu i ogląda coś w telewizji. Ręką wskazał pustą szklankę po piwie nawet na mnie nie spoglądając, powiedział:
- Daj mi drugie.
Podeszłam do lodówki i zauważyłam że nie ma drugiego piwa. Wróciłam do wieloryba na fotelu.
- Nie ma już piwa w lodówce. - powiedziałam do niego formalnym tonem. Na jego twarzy pojawił się grymas, a zaraz potem chytry uśmieszek. Już wiedziałam że coś wyknół by mnie tylko upokorzyć.
- To jazda do sklepu. W końcu to ja mam świętować że Ty nie jesteś moją córką i moją dobro duszność że Cię przygarnąłem. - wychrypiał swoim obślizgłym głosem. Miałam ochotę już powiedzieć mu by się pierdolił, ale ugryzłam się w język i wyszłam z salonu by tylko jego nie widzieć. Zobaczyłam że nie ma już butów mojej mamy, a to znaczy że już pewnie poszła do pracy. Ubrałam moje czarne glany i przełożyłam moją torbę przez ramię. Wyszłam na dwór i musiałam przymrużyć oczy, gdyż słońce zalało mnie swoim jasnym światłem. Gdy mój wzrok się przyzwyczaił zadzwoniłam do Alexa by przyszedł za 5 minut pod sklep. Jeszcze nie byłam pełnoletnia więc musiałam prosić kogoś o pomoc by mi pomógł zdobyć to piwo. Nagle po paru minutach dostałam sms'a od ojczyma "Nie zapomnij kupić prezerwatyw dla mnie". Chciało mi się rzygać i od razu poczułam niepokój bo już wiedziałam co się święci. Szłam chodnikiem aż doszłam do małego sklepiku z alkoholem. Po minucie przyszedł Alex. Jemu mogłam zaufać, wiedział tyle ile uważam za stosowne, ale zawsze był gotów mnie wysłuchać i pomóc.
- Hej Mała! Co mam Ci... a raczej twojemu ojczymowi kupić? - przywitał się odgarniając z czoła kruczoczarne włosy. Spojrzał na mnie swoimi piwnymi, współczującymi oczami. Miałam wobec niego wielki dług wdzięczności za to co dla mnie robi.
- Hej Alex! Masz tu kasę... - podałam mu banknot - ...i kup pięć puszek z piwem oraz dwie paczki prezerwatyw. - powiedziałam z zażenowaniem.
- Nie martw się Mała nie musisz patrzeć na mnie takim przepraszającym wzrokiem. Rozumiem Cię. - po tych delikatnych słowach wszedł do sklepu. Ja usiadłam obok na ławce i bazgroliłam w piachu patykiem. Po chwili wrócił Alex z zakupami. Stanął obok mnie jak wielka wieża (przyglądając się co ja tam kreślę). Alex był wyższy ode mnie i miał ostre rysy twarzy. Gdy był zły wszyscy przed nim zwiewali, ale gdy okazywał miłe uczucia można było się w nim zakochać. "Lecz to nie twój typ" wyszeptał mój umysł. Wstałam z ławki podchodząc do Alexa.
- Dziękuje Ci za wszystko. Jak będziesz coś chciał to mów. Muszę jakoś spłacić dług wdzięczności. - uśmiechnęłam się do niego smutno. Wyciągnął w moją stronę rękę, a ja ją ujełam. W zaciśniętej dłoni była reszta z zakupów.
- To reszta. - spojrzałam na niego. Wpatrywaliśmy się w siebie dobre 3 minuty. - Wiesz jeśli chcesz spłacić dług wdzięczności to może pójdziesz ze mną do sklepu, bo muszę kupić parę filmów. Potem moglibyśmy wpaść do mnie i obejrzeć parę?
- Hmm.. Zgoda. To kiedy chcesz się spotkać? - musiałam się jakoś mu odwdzięczyć choć nie chciałam z nim być sam na sam w jego domu. Dziwne rzeczy się w tedy dzieją.
- Co powiesz na jutro po południu?
- Akurat niczego nie mam w planach. To widzimy się jutro. Pa Alex! - krzyknęłam jak już odchodziłam. Usłyszałam za sobą jego krzyk.
- Trzymam Cię za słowo. Pa!
Szybkim krokiem wróciłam do domu. Wiedziałam że ojczym i tak będzie zły. Weszłam do domu nawet nie ściągnęłam butów. Po prostu weszłam i otworzyłam lodówkę. Wsadziłam piwo do lodówki, zostawiając jedną butelkę. Wlałam trunek do szklanki tak by nie było piany. Weszłam do salonu którego ściany były kremowe, które sprawiały że salon był z widoku ciepły nawet jeśli tkwił w nim wieloryb. Postawiłam szklankę tam gdzie wcześniej stała, a obok położyłam paczki z prezerwatywami. Już chciałam szybko zwiać na górę do brata ale na tym się nie skończyło.
- Podejdź do mnie bliżej chce Ci coś powiedzieć. - powiedział swoim (obślizgłym) i wyniosłym tonem. Podeszłam do niego bliżej, ale i tak głowę miałam zwróconą w innym kierunku. Chwycił mocno mój nadgarstek i pociągnął  na swoją wysokość. Drugą ręką chwycił za moją dolna szczękę i zmusił mnie bym na niego patrzyła. Widziałam jego ohydne zgniło zielone oczy, które były zwrócone na mój dekolt. Akurat bluzka odsłaniała nawet kawałek brzucha w tej pozycji. Ręka która trzymała moją twarz powędrowała w stronę mojego biustu.
- Eric! Przestań! - próbowałam się mu wyrwać ale na próżno, był silniejszy. Przyjęłam inną taktykę, zaczęłam wołać mojego brata. - Fabian! Fabian! Pomocy! - krzyczałam ale nic się nie stało.
- Możesz krzyczeć ile chcesz. Braciszek poszedł do kolegi. - wyszeptał mi do ucha. Poczułam mocny chwyt na moich włosach. Eric pociągnął je mocno tak, że popłynęły mi łzy po policzkach. - A teraz milcz! Nic Ci się nie stanie. - jakoś w jego słowa nie chciałam wierzyć ale moje oszołomienie trwało zbyt długo by zareagować. Wieloryb wykorzystał to. Jednym ruchem wolną ręką chwycił moje piersi i zaczął je ugniatać, śliniąc się przy tym. Zrozumiałam co się dzieje i od razu zaczęłam się wyrywać. Rękami zaczęłam drapać, a zębami gryźć i już mnie nie utrzymał. Szybko wykorzystując okazję pobiegłam do pokoju brata bo on miał drzwi na zamek. U mnie go zlikwidowano bo za często się w nim zamykałam. "Ciekawe dlaczego?" pomyślałam. Wparowałam tam szybko i zamknęłam drzwi na klucz.
- Przede mną nie uciekniesz! - krzyknął mój prześladowca przez drzwi. Podeszłam do parapetu na przeciwko. Usiadłam na rozłożonej na nim gąbce. Wzięłam niebieski koc leżący w kącie. Opatuliłam siebie, podkuliłam nogi i położyłam głowę na kolana. Pozwoliłam łzom lecieć. Czekałam w takiej pozycji do powrotu brata lub mamy.
***
Usłyszałam szarpanie za klamkę. Pewnie brat już przyszedł. Ale byłam ostrożna.
- Fabian! Fabian to ty? - zbliżyłam się do drzwi przez tor przeszkód. Fabian zawsze miał bałagan w swoim pokoju.
- Tak Alice a kto inny?! - krzykną złym tonem. "No nie wiem na przykład ERIC!" mój głos w mojej głowie krzyczał. Brat był w złym humorze dlatego od razu otworzyłam drzwi. Wparował do pokoju i rzucił plecak na łóżko. Odwrócił się do mnie ze wściekłą miną. - Co tu się do cholery dzieje? Dlaczego jesteś w moim pokoju i to zamknięta na klucz?
- Eric... - zamilkłam nagle. Nie mogłam mu tego powiedzieć, spaliła bym się ze wstydu. "No ale może by Cię wyciągnął z tarapatów!" krzyczał mój umysł. Jednak wiedziałam, że musiałam mu o tym powiedzieć. - ... chciał mnie.. - każde słowo było jak nóż przecinające moje gardło. Na policzkach płynęły moje słone łzy. -... on mnie macał po piersiach! - gdy padły ostatnie słowa wylało się morze łez. Fabian od razu mnie przytulił. Był wyższy ode mnie o głowę. Wtuliłam się w jego wielką klatkę piersiową, a jego muskularne ramiona przycisnęły mnie mocniej do siebie. Poczułam się bezpiecznie.
- Alice, przepraszam że wyszedłem gdzieś w twoje urodziny. - wymruczał mi do ucha. - Jeszcze tylko rok i razem gdzieś zamieszkamy, gdzieś zdala od Eric'a. Mama może w końcu przejrzy na oczy. Ciii Maleńka - delikatnie mnie kołysał na boki. Gdy łzy przestały lecieć Fabian odsunął się ode mnie i zamknął drzwi. Po chwili usiadł na łózku i poklepał miejsce obok bym tam usiadła. Bez ociągania to zrobiłam. - Za to że mnie nie było mam coś dla Ciebie.
Wyjął z plecaka moje ulubione ciasteczka, które były naprawdę drogie. Moje oczy zalśniły na powrót łzami. To bardzo dużo dla mnie znaczyło. Uśmiechnęłam się smutno i spojrzałam w spokojne oczy brata. Po mimo że byliśmy rodzonym rodzeństwem to mieliśmy inne oczy. Fabian miał czyste błekitne, a ja miałam na tym błękicie szaro - białe smugi.
- Wiedziałem że się ucieszysz ale bez żadnych łez mi tu, okey? - powiedział żartobliwym tonem. Kiwnęłam w odpowiedzi głową. - A to prezent na urodziny. - znów jego ręka zanurkowała w plecaku i wyjeła dwa pudełeczka. Jedno małe takie na biżuterie drugie większe. Podał mi te małe, a gdy je otworzyłam ukazał mi się piękny, złoty łańcuszek z wypisanym pochyłą czcionką moim imieniem, a na końcu zwisała kropelka. Wiedział że lubię deszcz i jesień, dlatego już poczułam, że naszyjnik będę nosić aż do śmierci. - Czy mogę Ci go zawiesić? - zapytał się ostrożnie.
-Tak o-oczywiście - głos mi się łamał przez mały szok. Gdy zapiął mi naszyjnik na szyji poczułam jak delikatny jest wisiorek. Praktycznie go nie czułam. Następnie podał mi większe pudełko. Otworzyłam je i ujżałam dziesięć naszywek z moimi ulubionymi zespołami. Już wiedziałam co dziś po południu będę robić. - Fabian wiesz że nie musiałeś. To wszystko jest drogie i na pewno dużo Cię kosztowało.
- Ale Ty jesteś moją siostrzyczką nie ma mowy bym nic Ci nie podarował na urodziny. Kocham Cię siostrzyczko, wszystkiego najlepszego. - powiedział to z niekrytą czułością. Obiął mnie ramieniem i przytulił. Uśmiechnęłam się smutno i wstałam. Wiedziałam że zaraz będzie musiał iść do pracy dlatego już chciałam iść do pokoju by mu nie przeszkadzać. - Zaraz dokąd się wybierasz? Przecież teraz Cię nie puszczę gdy on tam jest.
- Ale teraz się nie odważy nic zrobić gdy jesteś w domu. Więc jest dobrze. Zresztą musisz wypocząć zaraz idziesz do pracy. - powiedziałam z udawanym uśmiechem na twarzy ale niestety ton głosu mnie zdradził że jestem smutna. Brat podniusł się z łóżka i podszedł do mnie.
- Nienawidzę tego że nie mogę zostać teraz z Tobą. - powiedział przytulając mnie do siebie. Staliśmy tak w milczeniu wsłuchując się w nasze oddechy, ale to wystarczyło. Rozumieliśmy się bez słów. Spojrzałam ostatni raz w jego oczy i wyszłam z pokoju. Na dole paliło się światło i słychać było wyjący telewizor. Pewnie jest na dole podpowiedział mi umysł. Przeszłam do swojego pokoju cicho i zamknęłam za sobą drzwi. Był w nienaruszonym stanie od rana. Białe, drewniane meble były porozstawiane tak jak chciałam a lawendowe ściany fajnie je wyróżniały. Naprzeciwko łóżka było okno przy którym lubiłam siadać. Biała zasłona powiewała na wietrze. W pokoju dało się wyczuć zapach lawendy, a to dlatego że kilka wianuszków było przyczepionych do karnisza. Położyłam się na łóżku i nim dotknęłam głową poduszki już myślałam że zasnęłam. Powoli oddalałam się w błogą ciemność lecz sen nie był mi dany. Poczułam jakieś ręce na moim ciele. Na początku pomyślałam że to mama lub brat, ale gdy te ręce dotknęły moich piersi od razu otworzyłam oczy. Chciałam się wydostać z obłapiających mnie rąk ale zauważyłam że mam związane ręce i nogi tak bym nie mogła uciec, ale zostawiona bym leżała na brzuchu.
- Zamknij się. Jesteś mi coś winna po dzisiejszym południu jak zwiałaś do pokoju braciszka. Piśnij tyko słowo, a nigdy już go nie ujrzysz. - szepnął do mnie Eric. Pisnęłam cicho po tych słowach. Nie mogłam na to pozwolić bym nigdy już nie zobaczyła Fabiana. Teraz przyszedł czas bym się poddała. Leżałam na łóżku nie dając prawie oznak życia. Brałam krótkie i niewidoczne wdechy. Ręce naprężyłam na maxa przy kneblujących mnie więzach, tak samo zrobiłam z nogami. Całe moje ciało było naprężone i czekało na najgorsze. Czułam każdy jego okropny dotyk. Jego wielkie ręce wędrowały od moich piersi do krocza. Zachłannie mnie rozbierały, rozrywały ciuchy na strzępy. Nie czułam żadnego podniecenia, wręcz przeciwnie czułam obrzydzenie przez jego dotyk. Jednak obrzydzenie też brało się z tego że poddałam się i nie walczyłam. Poczułam jak unosi moje biodra do góry i bez jakich kol wiek skrupułów wbił się w mój tyłek swoją męskością. Ból był tak nie do zniesienia że moje naprężone mięśnie, naprężyły się jeszcze bardziej. Z ran na nadgarstkach spowodowanych sznurem powoli zaczęła sączyć się krew. Ciepłe stróżki łez wypłynęły mi z oczu. Głowę schowałam w poduszkę i zębami zagryzłam wargę by nie wydać żadnego dźwięku. Każdy kawałek mojego ciała błagał by to już się skończyło. Eric najwyraźniej chciał mi sprawić więcej bólu i wplótł swoje wielkie ręce w moje włosy i mocno pociągnął. Krzyczałam, przeraźliwie krzyczałam, jednak tylko w mojej głowie, lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Po paru minutach ciągłego bólu mój umysł, moja podświadomość się całkowicie wyłączyła. Widziałam tylko ciemność, ogarniającą mnie ciemność. Umarłam? Nie. Ja tylko zemdlałam. Rzeczywistość nadal jest tylko zasłonięta snem.

***

- Ty chyba upadłeś.... Kurwa... Jak mogłeś ją....... - słowa słyszłam tak jakbym zanurzyła głowę w wodzie. Ktoś się z kimś kłócił. Nagle usłyszłam trzask drzwi i wszystko ucichło. Nagle ugięł się materac. Zerwałam się unosząc ręce w górę osłaniając twarz.
- Nie bij proszę! - nawet nie spojrzałam kto to. Zaczęło mi się kręcić w głowie. - Proszę...
- Siostrzyczko nigdy Cię nie skrzywdzę i nie uderze. - usłyszłam najbardziej kojący w tym momęcie głos. Poczułam jak mocne i silne ramiona mnie otaczają. Położyłam głowe na wielkiej piersi brata i wchłaniałam jego kojący zapach. Teraz tylko jemu ufałam. - Spójrz na mnie proszę. - podniosłam głowę ale jeszcze nie otwierając oczu. Poczekałam chwile a potem powoli zobaczyłam twarz mojego brata. Teraz wyrażała troskę i wściekłość, z wargi która była rozcięta, sączyła się krew. Oczy które tak lubiłam były podkrążone, a jedno podbite.
- Co Ci się stało? - zapytałam się martwiąc się coraz bardziej o niego.
- Nic nie przejmuj się mną. Ja dam sobie radę. A do Ciebie już nigdy nie zbliży się ta świnia masz moje słowo. - powiedział to takim tonem że jakby Wieloryb miał mnie dotknąć palcem to brat by tego paca ociął, zmielił, dodatkowo posiekał i wcisnął mu do buzi. - Szczerze powinienem to już dawno zrobić ale nie chciałem ranić naszej mamy. Jednak mam dość! Alice wyjeżdżamy. Wyprowadzamy się. Mam dobrą pracę, a Ty zajmiesz się domem. Damy radę. - nie wierzyłam że to mogło się udać. Że to właśnie się działo. - Najpierw jednak pojedziesz do szpitala na obserwacje w razie co. Ja Cię spakuje.
- Po co mi szpital dam radę. Nie jest mi potrzebny.
- Owszem jest i nie dyskutuj ze mną! - Potem usłuszałam dzwonek do drzwi. - Zaraz przyjdę.
Zostałam sama ze swoimi myślami chociaż na chwie. Poczułam dreszcz gdy spojżałam na swoje ciało. Całe w siniakach, skarzone od tego wielkiego cielska. "Musze się umyć, odkazić natychmiast!" - pomyślałam ale gdy chciałam już wstać wszedł do mojego pokoju wysoki męszczyzna w śrenim wieku. Ubrany w czerwone ciuchy szpitalne dla tych co jeżdżą karetką. Jego wzrok przeleciał po moim ciele jak rendgen. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Zabierzemy Panią w bezpieczne miejsce. - nie zdąrzyłam odpowiedzieć, gdy do mojego pokoju weszło czterech innych tak samo ubranych mężczyzn z noszami. Przy pomocy tego co pierwszy przyszedł do mojego pokoju, przeniosłam się na nosze. Nie wiedziałam co się dzieje. Miałam tak mało energii, tak słabo się czułam, że po chwili znowu zobaczyłam i poczułam ogarniającą mnie ciemność.
***
Obudziłam się w szpitalu. Nie zbyt wiele pamiętałam co właściwie się działo wczoraj. Chciałam od razu usiąść ale zakręciło mi się w głowie.
- Leż mała. Leż. - kojące słowa brata rozbrzmiewały w moim umyśle jak słowik o poranku w letnie dni. Zobaczyłam że siedzi na stołku po prawej stronie. Miał podkrążone oczy, a śliwy już powoli znikały. - Jak się czujesz?
- Lepiej niż wcześniej. - uśmiechnełam się lekko. - Ile ja właściwie spałam?
- Cały dzień i całą noc. Przedchwilą co się obudziłaś a jest 13:00 więc można powiedzieć, że dodatkowo masz zaliczone jeszcze pół dnia. - przytym jak to mówił miał delikatny uśmiech na ustach lecz nagle spowarzniał. - Słuchaj tak czy siak by to nastąpiło. Musimy pogadać. Co właściwie się w tedy działo, chyba że wolisz psychologa, a Cię znam i sądzę że nie będziesz chciała.
- Nie, wole Ciebie.
- No właśnie. Wiem że to trudne ale dwie rzeczy mogę Ci zapewnić: nigdy więcej ten jełop Cię nie dotknie i że nie wrócimy tam. Wynająłem mieszkanie w innym mieście, oddalonym o jakieś 200 km. Będę chodził do pracy a ty dalej będziesz się uczyć.
- A co z Mają? - przecież Fabian kochał swoją dziewczynę.
- Zdradziła. - powiedział smutnym tonem.
- Tak mi przykro Fabian. - chciałm go pocieszyć, przytulić i powiedzieć że wszystko będzie dobrze. - A co z papierami? Nikt się nie czepiał że chcesz wynająć mieszkanie? Mówiłeś, że jeszcze rok.
- Spokojnie siostrzyczko. Już wszystko załatwiłem. Ty się tym wszystkim nie martw. - powiedział uspokajającym tonem.
- Okey ale pod warunkiem że ja też będę mogła pracować. - powiedziałam stanowczym tonem.
- Hmmmm... pomyślę nad tym. Zabieram Cię dziś o 17. Teraz pójdę spakować nasze rzeczy. - na dowidzenia pocałował mnie w czoło. "I tak będę pracować i mu pomagać" - pomyślałam.
W sumie leżałam tak przez dwie godziny rozważając co właściwie się stało przez te dwa dni oraz ile dni, miesięcy, lat zmarnowaliśmy na życie z tym wielorybem. Po dłuższej chwili rozmyślania usłyszałam uchylające się drzwi. Zobaczyłam małą dziewczynke. Czarne jak noc długie włosy, jasna jak kreda karnacja i intensywne niebieskie oczy. Miała delikatny uśmiech na twarzy. Szła powoli w moją stronę i z każdym krokiem, który stawiała w jej oczach pojawiała się czerwona iskierka. Gdy już była tak blisko mnie że niemal dotykałyśmy się nosami otwożyła buzie jakby chciała mnie ugryść. Każdy jej ząbek był tak jakby natęperowany w krztałcie kła. Chwyciała mnie za gardło i zaczła mnie dusić. Po mimo że była mała to miała ogromną siłę.
- Nie lubie Cię! Nie nawidzę! - krzyczała. Zdołałam wydusić tylko:
- C... co Ci z..zrobiłam?! N...nie z..z..znam Cię! - próbowałam się bronić ale była zbyt silna. Teraz zobaczyłam jej oczy z bliska były czerwone jak krew ale co zobaczyłam później? Widziałam jak wypływa jej krew z ust, a ona cały czas oblizywała wargi jak by ten czerwony płyn był na prawdę smaczny.
- Jesteś tą księżniczką! Ostatnią! - zanim zrozumiałam co powiedziała i zanim mogłam o co kolwiek zapytać wstrząsnęło mną. To było jakbym jechała na stojąco w pociągu bez trzymania i nagle by zachamował. Wzięłam głęboki oddech i szybko otworzyłam oczy. Wdychałam powietrze spojrzałam na zegar, który wisiał naprzeciwko mojego łóżka szpitalnego. wyświetlał 16:45. Czyli to był tylko sen? Spojrzałam na drzwi były lekko uchylone ale nikogo oprócz mnie nie było w tej sali. Musiałam się ruszyć. Poszłam do łazienki. Ochlapałam zimną wodą moją twarz. "Odrazu lepiej" - pomyślałam. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zobaczyłam na swojej szyji różowe ślady tak wyglądające jakby na prawdę ktoś chciał mnie udusić.
- To tylko sen.

Brak komentarzy: